16 grudnia 2012

Trochę z innej beczki czyli Lawendowa Wróżka

    Życie jest poplątane. Zwłaszcza to zimowe, kiedy możliwości podróżowania są ograniczone. Co prawda nie mieszkam na końcu świata i przez cały biały okres nie jestem odcięta od ludzkości, ale...Tak jakoś się czuję odcięta od rzeczywistości w środku. Nachodzi mnie wtedy nostalgia. Marzą mi się wycieczki po ciepłych krajach, łąki pachnące gorącem kwiatów. Ech... Najbardziej z tych marzeń przebija się tęsknota za morzem lawendy. Tak, kiedyś przeczytałam, że nerwusy takie jak ja najbardziej powinny polubić lawendę. ;) I polubiłam. Nie tylko tą ikeowską na balkonie...
... ooo taką z bączkiem.





I tak oto z tej tęsknoty powstała szkatułka. Powędrowała do nieznajomej. Marzenie było proste- coś w fioletach, delikatnego i kobiecego. Hm... wyzwanie dla mnie. ;D Ale zdaje się, że podołałam, bo projekt się spodobał.

A oto Lawendowa Wróżka.




  Pudełeczko praktycznie wielkości serwetki. Z barku bejcy rozrobiłam w wodzie białą i czarną farbę , tak aby tylko zabarwić drewno. Chciałam żeby widać było słoje. Do tego wyszedł fajny efekt cieniowania, bo na szmatkę czasem nabrało się trochę więcej ciemnej szarości, raz jaśniejszej. 
  Na zdjęciu niestety słabo je widać, ale zapewniam, że są- bielenia wykonane metodą mokrego pędzla. Nie chciałam, żeby zdominowały całą pracę, dlatego są delikatne, tak jak te z fioletowego cieniowania. Górę szkatułki jednokrotnie pomalowałam białą farbą. Serwetka naklejona metodą na żelazko.
  Pierwszy raz robiłam też coś z szablonu. Generalnie chyba jak na pierwszyznę, to nie wyszło źle. Zwykła szpachlówka, szablon z marketu budowlanego. Chwila wahania i Wróżka gotowa.

Efekty oceńcie sami. ;)


Nadal w zimowych klimatach

 
     Zbliżają się Święta. Jakoś nadal nie mogę odnaleźć w sobie ich ducha. Niemniej jednak zawsze inspirują mnie do działań hobbystycznych. I tak w zeszłym roku, przeglądając internet natknęłam się na Quilling. Jest tworzenie obrazków poprzez skręcanie paseczków papieru. Stron temu poświęconych co niemiara. Zwłaszcza amerykańskich, bo tamtejsze kobiety szczególnie upodobały sobie te prace.







Oto jak to wygląda, na przykładzie znalezionym w sieci.




Ja owładnięta manią kręcenia, zrobiłam kilka pocztówek, które kiedyś pokażę w innym poście. Dziś możecie zobaczyć kartki świąteczne zrobione w spółce z moja Psiapsiółeczką.  Chciałyśmy zrobić na tym interes, ale jak zwykle nam nie wyszło. Jednak zamieszanie jakie wokół tego powstało, było niezwykle sympatyczne. Zatem oto i one. Fotografie robił mój osobisty Fotografer, którego mam nadzieję wykorzystać do jakiegoś kursiku, krok po kroku. ;D






Czasochłonne ale piękne.
A już wkrótce decoupagowe przydasie, które w świątecznych prezentach pofruną za morze. ;D

15 grudnia 2012

Powitanie z aniołkami

Jak już napisałam o sobie, w wolnych chwilach zajmuję się wszelakimi formami artystycznymi. Popędliwy ze mnie chochlik, więc jak mnie ogarnie "faza" na jakąś dziedzinę , do bólu ją eksploatuję. Aż mi się nie znudzi. Jednak wierności dotrzymuję, już od kilku lat decoupagowi. On to chyba najbardziej pobudza moją wyobraźnię. Nie zawsze udany, ale grunt, że cieszy. Czasami nie tylko mnie, bo kilka prac zawędrowało już do ludzi. Mam nadzieję, że uszczęśliwiły ich tak samo jak mnie ich wykonywanie. ;)




   Jedną z takich prac na zamówienie, była doniczka zamieniona w świecznik. Pomysł zgapiłam z jakiegoś posta na FB, ale zostałam namówiona na zrobienie go w prezencie. I tak powstały aniołki...





Doniczka duża, bo średnica to jakieś 20 cm. Na dole mniejsza. Pęknięcie wyłamywałam ze dwie godziny. Więc jak wam taka upadnie, to nie wyrzucajcie jej od razu. Na zdjęciu w środku świeczuszka ze sklepu ze skrzydełkami ;), w kształcie kuli śniegowej. W sam raz się wpisała w krajobraz. 

   Doniczkę otapowałam dwukrotnie białą farbą akrylową- taką zwykłą, do ścian. Następnie zmieszałam białą z niebieską i po uprzednim przetarciu gdzieniegdzie, wystających części i boków świecą, naniosłam jedną warstwę niebieską.
Po wyschnięciu przy pomocy gruboziarnistego papieru ściernego, przetarłam w miejscach gdzie była stearyna. W środku przykleiłam wycięte z serwetki aniołki, a całość przelakierowałam z zewnątrz lakierem wodnym. W środku zostawiłam tylko całość pociągniętą klejem, gdyż bałam się że lakier może zapalić się, a niepomalowany nie dałby się wyczyścić w razie osmolenia. W trakcie podsychania kleju, obsypałam brokatem aniołki, żeby ładnie się iskrzyły wieczorem. 
  Czegoś mi brakowałao i... wtedy w Lidlu znalazłam pastę,która z powodzeniem imituje śnieg i ...chmurki. Jak widać na zdjęciu pacnęłam tym trochę aniołeczkom nad głowami i ranty wyłamania. A na nie brokat- a co!




























Tak więc, z niszczycielską siłą musiałam połamać doniczkę. Ale jeśli macie w domu jakieś wykruszone, stare i zapomniane donice, nie wahajcie się ich wykorzystać. Po pierwsze- udane będą wam cieszyć oko. Po drugie- nieudanych nie będzie szkoda wyrzucić, a doświadczenie zdobyte przy nich-bezcenne.


Pozdrawiam
Mała Mi ;)